Mistrzowski przepis na życie

Mistrzowski przepis na życie

Fot. M. Lipiec/UM w Gliwicach

Mistrzowski przepis na życie

Opublikowane: 15.06.2023 / Sekcja: Miasto  Życie i styl 

Choć ma już 90 lat, to swoją kondycją fizyczną może zawstydzić niejednego młodziana. Podczas tegorocznych Halowych Mistrzostw Świata Masters w lekkiej atletyce zdobył w sumie 6 medali – 3 złote i 3 srebrne, przy każdej konkurencji ustanawiając jednocześnie nowy rekord Polski. W Gliwicach Czesław Pluszczewski mieszka od kilkudziesięciu lat. Tutaj, pracując jako dyżurny ruchu na kolei, poznał swoją 9 lat młodszą żonę, Wandę – wówczas księgową. Już w pierwszej rozmowie telefonicznej, w zamian za pomoc w zorganizowaniu przejazdu wagonów, zaproponował jej małżeństwo. Zdecydowanie odmówiła. Pan Czesław nie poddał się. Po trzech miesiącach znajomości wzięli ślub. Małżeństwem są do dzisiaj. Mają dwóch synów i czwórkę wnucząt. O roli sportu w życiu, wspierającej w pasji żonie oraz sekrecie długowieczności opowiedział w rozmowie z „Miejskim Serwisem Informacyjnym”.


W jaki sposób zaczęła się Pana przygoda ze sportem?

– Sportem interesowałem się od zawsze. Jeszcze jako młody chłopak grałem w drużynie A klasy Stal Sulęcin. Biegałem też ze Stanisławem Ożogiem – naszym olimpijczykiem. Oczywiście nie miałem takich wyników jak on. Konkurencja była duża, a ja byłem mały i miałem krótkie nóżki, ale nadrabiałem sprytem. Mimo niskiego wzrostu zostałem mistrzem okręgu szkół średnich w siatkówce i koszykówce. Przez całe życie trenowałem. Nigdy nie było tak, że po pracy kładłem się i leżałem. Jaki to odpoczynek? Dla mnie to jest męczarnia!

A kiedy zaczął Pan osiągać tak spektakularne wyniki?

– Pracowałem do 81 roku życia. Do sportu wróciłem na emeryturze. Zacząłem trenować w Uniwersytecie Trzeciego Wieku. Jeździłem na zimowe i letnie olimpiady. Na jednej – w Łazach – zdobyłem złoty medal w rowerowych wyścigach przełajowych. Wtedy wszędzie jeździłem rowerem i pokonywałem duże odległości. Jak przeprowadziliśmy się do Łabęd, to nawet ścigałem się z autobusem – kiedy on dojeżdżał do przystanku, to ja albo go doganiałem, albo mijałem. Później w kolarstwie szło mi już gorzej – zdobyłem srebrny, potem brązowy medal.

I przyszła pora na lekkoatletykę? Kto zaraził Pana tą pasją?

– Wtedy poznałem Czesława Okońskiego – trenera  naszej ponad 20-osobowej grupy w UTW, wielokrotnego medalistę mistrzostw świata, Polski i Europy. Chyba nie ma w Polsce drugiego takiego pasjonata sportu, który sam by się angażował, zapraszał do tego innych, robił to z tak wielkim profesjonalizmem i oddaniem. Mam też menedżera – Leszka Gamracego. To prawdziwy sportowy fanatyk, rekordzista Polski w Speed-Ballu. On załatwia wszystkie formalności i właściwie prowadzi mnie za rączkę. Jestem mu za to bardzo wdzięczny… ale tylko wdzięczny, bo mu nie płacę (śmiech). To jest taka sportowa zasada, że jeden drugiemu pomaga.

Jak wspomina Pan start w ostatnich Mistrzostwach Świata?

– Na 4 tysiące zawodników w kategorii wiekowej 90+ było nas czworo – jeden z Nowej Zelandii, jeden z Japonii, jeden z Torunia, no i ja z Gliwic. O Japończyku słyszałem, że jest sprawny fizycznie i wszystko wygrywa. Natomiast Nowozelandczyk wyglądał o wiele lepiej ode mnie. Wygrałem z nim w rzucie ciężarkiem i rzucie młotem, ale w rzucie dyskiem, oszczepem i w pchnięciu kulą przegrałem. Miałem do siebie wielkie pretensje, bo jestem rekordzistą, a on jest ode mnie gorszy nawet o kilkadziesiąt centymetrów. A wtedy mi nie wyszło. Mimo to atmosfera była bardzo przyjazna. Na pożegnanie ja dałem mu czapkę, a on mi wizytówkę. Zadzwonimy do niego z wnuczką i wnukiem, którzy znają angielski i będziemy rozmawiać.

Czyli nawiązuje Pan międzynarodowe kontakty i będzie Pan znany nie tylko w Polsce, ale na całym świecie?

– Oczywiście, że tak (śmiech)! W mistrzostwach startowali zawodnicy z ponad 80 państw. Może nie znamy się wszyscy, ale ja znam Nowozelandczyka, on zna mnie, a wynik poszedł w świat. Jestem rekordzistą Polski w rzucie młotem, pchnięciu kulą i rzucie oszczepem. Jak pobiję rekord Polski w rzucie dyskiem to mam wszystko. Poza tym cztery razy w życiu zagrali mi Mazurka Dąbrowskiego, a wydaje mi się, że hymn grają ludziom, którzy zrobili coś nadzwyczajnego. To było wzruszające.

– Łezki pierwszy raz kapnęły (dopowiada pani Wandzia, żona pana Czesława).

Ale to nie jedyny sposób w jaki Pana doceniono. Był Pan też gościem w telewizyjnym programie śniadaniowym i skradł Pan show!

– Rzeczywiście, ta zupa pokrzywowa rozeszła się po Polsce…

Zupa pokrzywowa? Czy to jest ten sekret wiecznej młodości?

– To żaden sekret. Moja żona gotuje bardzo smaczną zupę pokrzywową. Myślę, że moi koledzy mnie nie okłamują, bo jak ich częstuję to mówią, że „superowa”. Dla mnie oczywiście też jest superowa. Jemy ją przez cały rok, już chyba ze 30 lat. Oprócz tego w naszej diecie jest dużo warzyw i mało mięsa. Na działce hodujemy melisę i miętę, z których przez cały rok pijemy herbaty. Mamy też własne pomidory, sałatę i czarną rzepę. Jemy też orzechy, siemię lniane, dynię, borówki amerykańskie, jagody kamczackie, czarne i czerwone porzeczki, agrest, aronię i bardzo dużo czereśni.

Czyli dieta to jeden składnik Pana formy, ale chyba nie obyłoby się bez ruchu?

– Pewnie, że tak! Codziennie rano przez co najmniej 15 minut mocno się rozciągam – niby nic, ale bez tego czuję się inaczej. Mam też rowerek stacjonarny. Poza tym prawie codziennie rano idziemy z żoną – jak to mówimy – „w długą”, do lasu. Ja biegnę truchtem, a żona idzie szybkim krokiem. Ten nasz marsz trwa około pół godziny. Po powrocie jemy śniadanie. A jeśli żona nie idzie, to idę sam. Mam tutaj swoje trasy – małą i dużą pętlę. Przeważnie korzystam z tej dużej i biegam około 40 minut. Lubię biegać i spacerować po tym lesie. Raz w tygodniu trenuję też w UTW. A potem wsiadam w samochodzik i jadę na działkę. Tam mam cudowną altankę, gdzie gotuję, spotykam się z kolegami. Mogę tam mieszkać i żyć. Na działce też nie leżę. Schylam się, prostuję, coś podnoszę, przerzucam, przesuwam i mam tyle roboty, że do końca życia nie skończę, więc na bezrobocie nie mam co liczyć.

Czy to prawda, że Pana wiek biologiczny jest niższy od rzeczywistego? 

– Rzeczywiście. Kiedy badali mnie na mistrzostwach świata, to mówili, że to jest ewenement, żeby w takim wieku mieć wyniki 50–60 latka.

A na ile lat się Pan czuje?

– Może 60–70. Czuję, że setę przeżyję. Może będę wtedy trochę truchtał, może nie. Ale jeśli będę w takiej formie jak teraz, to co to jest te 10 lat?

Wielu ludzi twierdzi, że w pewnym wieku niektórych rzeczy już nie wypada robić. Jakie jest Pana zdanie w tym temacie?

– To śmieszne. Według mnie nie wypada robić czegoś, jeśli to komuś szkodzi. Natomiast jeżeli drugiemu człowiekowi to nie przeszkadza, to można robić wszystko. Nie ma się czego wstydzić czy obawiać. Ludzie mogą osądzać to różnie. Jeden powie, że to dobrze, a drugi, że źle, ale ta opinia nie powinna aż tak mocno wpływać na przebieg naszego życia.

Skoro wiek to żadna przeszkoda, może chciałby Pan jeszcze zrobić coś szalonego? Poza pobiciem rekordu w rzucie dyskiem (śmiech).

– Chciałbym zrobić jakąś głupotę, niecodzienny wyskok – żeby ludzie się śmiali. Nie chcę być zapamiętany jako poważny starszy pan, tylko pozytywny dziwak – „wyskokowicz”.

Jakimi słowami zachęciłby Pan innych, by niezależnie od wieku żyli aktywnie?

– Spróbujcie swoją niemoc w miarę możliwości przemóc. Przeważnie to lenistwo przeszkadza w tym, żeby normalnie funkcjonować. A żeby funkcjonować, trzeba się ruszać i wtedy żadne lekarstwo nie jest potrzebne. Ja nie jestem bogatym człowiekiem, ale mam zdrowie, mam chęć do wszystkiego. To jest dla mnie największe bogactwo. 

Rozmawiała Monika Lipiec 

Dyplom Pana Czesława z Mistrzostw Świata Półka z nagrodami Pana Czesława Pan Czesław na podium Mistrzostw Świata Pan Czesław podczas pchnięcia kulą Pan Czesław podczas sztafety Pan Czesław podczas sztafety